Pierwszą część z perspektywy Grace ujrzało już kilka osób, mam nadzieję, że nie zawiodłam ich drugą częścią. Nie wyszło mi tak, jak chciałam. Gdzieś w połowie się pogubiłam. Nie jestem też szczególnie uzdolniona i nie za bardzo umiem pisać o uczuciach. W szczególności kiedy nie miałam żadnej styczności z chociaż podobną sytuacją. Czego nie życzę nikomu. Jednak musiałam tą historię skończyć. Dzięki temu uwolniłam swoje zmącone myśli, które wciąż krążyły wokół niej.
Miłego czytania i zapraszam do komentowania i obserwacji ^^
Słów: 3009.
Ps. Następnej części nie będzie.
Patrząc w przeszłość często żałujemy swoich czynów. Pragnęlibyśmy powrócić do tamtych chwil i zmienić je na lepsze. Niestety nie jest nam dane tego dokonać. Choćbyśmy bardzo tego pożądali, mocno zaciskali oczy i pięści, płakali wiele dni, cierpieli nieustannie i wznosili swe modły do Boga. Nic ani nikt nie jest w stanie nam pomóc. Musimy nauczyć się żyć z naszymi niewłaściwymi postępkami.
Można by powiedzieć, iż sama popełniłam taki uczynek. Skłamałam, okropnie skłamałam. Lecz pragnęłam jedynie ochronić ukochaną mi osobę. Czy to czyni ze mnie złą osobę?
Nie żałuję tego i nigdy nie będę. W każdym innym razie i chwili postąpiłabym dokładnie tak samo. Bo mimo, iż sprawiłam mu ból, był on tylko chwilową rozpaczą. Niczym w porównaniu z moją wieczną męką, którą od tak wielu lat znoszę w samotności.
Odwróciłam się od wszystkich. Odizolowałam od rodziny, przyjaciół. Do wczoraj codziennie odwiedzała mnie pielęgniarka, która była na tyle miła, iż zajmowała się naszym domem oraz mną samą. Dzisiaj zamieszkała ze mną wraz ze swoim trojgiem pociesznych dzieci, które chodzą do podstawówki. Sama jej to zaproponowałam, aby zaoszczędzić na wydatkach podróży tutaj oraz dlatego, iż przez długi jej byłego męża wyeksmitowali ich z mieszkania.
Katherine jest dobrą kobietą. Jest skromna i cicha, lecz gdziekolwiek pójdzie roznosi aurę radości. Mimo iż z dnia na dzień mój apetyt maleje, ona pilnuje, abym jadła trzy razy dziennie, chociaż doskonale wie, że od dłuższego czasu nie zjem więcej, aniżeli suchą kromkę chleba. Co więcej, nie potrafię utrzymać w żołądku nawet jednego kęsa. Nie należy do osób bogatych. Często brakuje jej na podstawowe produkty. Wtedy zawsze jej pomagam. Mimo iż czasem muszę się z nią o to kłócić. Dlatego zapisałam jej w spadku ten dom. Jestem pewna, że jemu nie będzie to przeszkadzać. Od zawsze był dobrodusznym człowiekiem i pomagał każdemu. Miał takie dobre serce...
Leżę na łóżku, a na mych nogach książka z grubą okładką oraz biała kartka papieru, którą mam zamiar zaraz zapełnić. Czuję, że niewiele czasu mi zostało. Ciało robi się coraz bardziej wątłe, a serce zaczyna wolniej bić. Uniosłam chwiejnie lewą rękę z kolan i złapałam za pióro leżące tuż obok mnie. Muszę się trochę natrudzić, aby swoim słabym uściskiem przytrzymać je w dłoni. Spod stalówki atrament zaczął tworzyć pierwsze słowa, które od tak dawna chciałam mu powiedzieć i które już wystarczająco długo kłębiły się w mojej głowie.
Mój Ukochany...
Gdy siadam na parapecie okna opatulona ciepłym kocem z wełny. Ten sam, który mi podarowałeś na moje dwudzieste urodziny. Gdy moje zmarznięte dłonie ogrzewa trzymany przeze mnie kubek z ciepłą herbatą. Tą samą, którą uwielbiałeś godzinami sączyć. Gdy patrzę przez zaparowaną szybę okna na śnieżnobiały, puchaty śnieg pokrywający mój krajobraz. Ten sam, który własnoręcznie stworzyłeś poprzez ciężką pracę. Gdy wokół mnie ciemność, a na zewnątrz słońce próbuje przedrzeć się przez chmury. Tak samo, jak ty niczym promyk światła próbowałeś przedrzeć się przez ciemność w moim sercu.
Myślę o Tobie. O każdej drobnej chwili, którą spędziliśmy wspólnie. O każdym słowie, które wypowiedziałeś w moim kierunku. O każdym "Kocham", które kierowałeś w moją stronę i które przysparzało mi wielu mocniejszych bić serca. O każdym dotyku, które wprawiało mnie w bezdech. O każdym pocałunku, który przyprawiał mnie o zawroty głowy.
Byłeś dla mnie Wszystkim. Każdą miarą czasu, przestrzeni i czasoprzestrzeni. Każdą porą dnia, roku. Każdym świętem i dniem pracy. Każdym biciem serca i myślą. Byłeś dla mnie Wszystkim. Jesteś nadal. Będziesz zawsze.
Przepraszam. Przepraszam, że kocham Cię tak Mocno, iż nie potrafię znieść myśli, że mógłbyś być przy mnie w tym momencie. Przepraszam, że kocham Cię tak Mocno, iż nie mogłabym znieść widoku łez w twych pięknych, błyszczących oczach. Przepraszam, że kocham Cię tak Mocno, iż nie przeżyłabym braku Twego szerokiego, zaraźliwego uśmiechu.
Jestem egoistką. Zawsze nią byłam. To Ty pomogłeś mi to zmienić. Jednak jeżeli przychodzi do mojej miłości do Ciebie, egoizm Zawsze wygrywa.
Chcę już na zawsze zapamiętać Twój uśmiech, radosne oczy. Chcę już na zawsze zapamiętać Twój dotyk, pocałunek. Chcę zachować to tylko dla Siebie.
Wiem, że sprawiłam Ci niewyobrażalną przykrość. Wiem, że nie spodziewałeś się tego po mnie. Nie po tylu latach. Kiedyś zrozumiesz, że zrobiłam to dla Ciebie. Po to, abyś mnie znienawidził, lecz nigdy nie przestał kochać. Po to, abyś mnie utracił, lecz nigdy nie poznał powodu.
Dotychczas myślałam, że tak będzie lepiej. Dziś myślę, że należą Ci się wyjaśnienia. Nikt nie zasługuje na takie Kłamstwo. Tym bardziej nie Ty.
Pamiętaj...
Zawsze, przez każdą sekundę mojego życia od momentu spotkania Ciebie, Kochałam Cię. Kocham teraz. Zawsze będę.
Mam nadzieję, że reinkarnacja istnieje. Mam nadzieję, że w przyszłym wcieleniu się Spotkamy.
Czy to Moje marzenie?
Będziemy ponownie razem żyli. Do naszych ostatnich dni starości. Tak, jak zawsze sobie wyobrażałeś.
Czy to Twoje marzenie?
Założymy rodzinę. Tak jak wspólnie marzyliśmy. Dwójka dzieci. Chłopczyk i dziewczynka. Chłopiec jako pierwsze dziecko, będzie opiekował się swoją młodszą siostrą, tak jak ty opiekowałeś się mną.
Czy to Nasze, zmieszane?
Mój Ukochany, proszę, pamiętaj o mnie. Nie zapomnij nigdy. Wiem, iż ponownie jestem egoistyczna prosząc Cię o to, przepraszam.
Moje dni są coraz krótsze. Moje ciało bardziej kruche i słabe. Moja skóra bladsza. Moje włosy prawie znikły.
Nie mogę już nosić obrączki, spada mi z palca. Próbowałam założyć go na kciuk, aby móc wciąż go mieć przy sobie. Z kciuka też się zsuwa. Przewiesiłam go przez rzemyk i zawiązałam na szyji. Teraz na zawsze będę miała go przy sobie.
Pamiętasz
Nie boję się. Śmierć puka do mych drzwi, a moje serce nie zachwiane. Pragnie jedynie ujrzeć Cię po raz ostatni, mimo iż doskonale wie, że jest to niemożliwe. Słyszę Twój głos, jak szepczesz 'Kocham Cię' i czuję, jakby te słowa, ta miłość miała mi towarzyszyć również Tam, po drugiej stronie.
Ostatnie łzy spływają po moich policzkach torując swą ścieżkę w zapomnienie. Moje powieki bezwładnie opadły i ogarnęła mnie ciemność. Nic nie widzę, nic nie słyszę. Powoli nawet już nic nie czuję.
Pióro wypada z mojej ręki. Ostatnie tchnienie.
Nie napisałam wszystkiego co chciałam. Wybaczysz mi? Zawsze miałeś dobre serce...
Na zawsze Twoja.
Kocham Cię.
***
W pokoju panowała cisza i wątłe światło lampki nocnej. Słychać było tylko ciche westchnięcia irytacji oraz przewracanie kartek papieru. Ostatni raz spojrzałem na Curriculum Vitae napisane przez absolwenta Yale. Z politowaniem zerknąłem na jego zainteresowania. Aż chciało mi się zaśmiać. Dzieciak przekonany o swoich zdolnościach, a naprawdę czym może się pochwalić, to jedynie koneksjami rodzinnymi. Nawet referencje napisał mu jego wujek. Zgiąłem kartkę i rzuciłem nią w stronę kosza, nie dbając czy udało mi się trafić do celu.
Przetarłem zmęczone oczy i spojrzałem na zegarek prawej ręki. Po raz kolejny zerwałem nockę. Powoli przyzwyczaiłem swój organizm do takiego trybu życia. Praca w dzień, w nocy, trzy, cztery godziny snu, szybkie jedzenie na wynos. I tak od prawie trzech lat. W ciągu tego czasu udało mi się zmienić w całkiem innego mężczyznę. Byłem zagubiony, nijaki, pozbawiony emocji, wiecznie zmęczony, czasem zrzędliwy, może i irytujący. Już dwa lata temu przegrałem walkę z samym sobą. Jedyne co ludzie widzą w moich oczach, to ból i chłód.
- Wyglądasz jak strzęp człowieka, Paul - Słysząc swoje imię podniosłem znużony głowę do góry.
W progu gabinetu stał mój przyjaciel, James. Jak zawsze czysty, nienaganny, w świeżym, eleganckim garniturze, z idealnie ułożonymi włosami. Przynajmniej raz w tygodniu odwiedza mnie i prawi morały. Nawet nie zauważyłem, kiedy otworzył drzwi.
Zignorowałem go, skupiając wzrok na następnym zgłoszeniu.
- Jadłeś coś dzisiaj?
Pokręciłem jedynie głową, spoglądając na niego z politowaniem. Tak się składa, że nie miałem czasu. Jako głowa jednej z najlepszych redakcji w Nowym Jorku jestem zmuszony do ciągłej pracy w biegu. Choć w moim przypadku w miejscu, lecz równie skutecznie i męcząco. Ciągłe telefony, zatwierdzanie ostatecznych tekstów, korekty, poprawki, spotkania biznesowe, zarządzanie bandą wariatów, tj. pracownikami. Co gorsza najlepszy nasz redaktor odszedł na zasłużoną emeryturę, przez co teraz mam przed sobą stertę CV, rekomendacji, listów motywacyjnych i Bóg wie czego jeszcze. Nie wspominając, że jestem na tyle uparty, że wszystko wykonuję sam, mimo, że mam grono kompetentnych pracowników, którzy skłonni są mi pomóc. Dlatego przepraszam bardzo, ale nie, nie miałem czasu, aby pójść do jakiejkolwiek knajpy, domu czy nawet wysłać kogoś po jedzenie. Poza tym jest już grubo po północy, a więc mamy nowy dzień, co za tym idzie, nie jadłem od dwóch dni. Jednak to mądrze przemilczałem.Przyjaciel zmarszczył brwi na chwilę, po czym zamknął oczy i cicho westchnął.
- Wciąż o niej myślisz? - Nie tego pytania się spodziewałem. Od dłuższego czasu ani słowem nie wspomniał o...
Wszystkie moje mięśnie automatycznie się spięły. Początkowo pojedyncza, cienka szpilka wbita w bijący mięsień, rozrosła się do rozmiarów sztyletu, robiąc większą dziurę w już dawno martwym sercu. Nie miałem czasu, siły, ochoty ani nawet nerwów, aby o tym rozmawiać.- Widzę, że wciąż Cię męczy. Dlaczego się z nią nie spotkasz? - nalegał, a we mnie rósł gniew.
To ona mnie zostawiła. Nie odezwała się ani razu w ciągu tych pieprzonych trzech lat! A ja żałośnie wszystko znoszę w cierpieniu i samotności.
Dlaczego właśnie teraz nagle zebrało mu się na wspominki?
- Nie masz swojego życia? - warknąłem, zaciskając szczękę.
Dostrzegłem jedynie smutne spojrzenie przyjaciela zanim wyszedł i cicho zamknął drzwi za sobą.
Nie miałem zamiaru rozmawiać z nikim o swoich uczuciach, a już tym bardziej o tym co powinien zrobić. Rozwiodła się ze mną, do cholery!
Zatopiłem się w swoim wielkim fotelu ukrywając twarz w dłoniach.
Kiedy jesteś w kilkuletnim dołku, jedyne sposoby na uśmierzenie bólu, to picie alkoholu, palenie tytoniu lub branie narkotyków. Tak przynajmniej mawiał mój dziadek po śmierci babci. Z racji, że dwóch ostatnich patykiem bym nie dotknął, sięgnąłem po butelkę szkockiej. Jeśli mam się upić, to z klasą.
Pijackim krokiem podszedłem do barku. Możliwe, że po drodze coś stłukłem. Ups. Edna posprząta. Wcześniej pewnie mnie zabije. Już dawno powinna to zrobić. Co my tu mamy? Whisky, whisky, burbon, czyli whisky, francuskie wino z sześćdziesiątego czwartego, z siedemdziesiątego piątego i... Tylko gdzie ja je wsadziłem?
Zataczając się lekko na prawo, złe prawo! Idź prosto, głupi! Dotarłem do podnóży mej garderoby. Machnąłem ręką w drzwi, które szybko się otworzyły, a ja mogłem bez pardonu wejść do środka. Stanąłem w centrum i rozejrzałem się dookoła. Świecie nie wiruj tak! Jak? Nie mam pojęcia jak, ale dotarłem do upragnionej szafy.
Ha! Henri Jayer Richebourg Grand Cru z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego!- Prosto w Twoją twarz, Grace! - zawołałem wesoło. Na tyle głośno, aby sąsiedzi mieli powody, by zadzwonić na policję. - Wypije NASZE wino! - Miałem w dupie sąsiadów. Niech sobie dzwonią gdzie chcą.
Odłożyłem wino na bok i złapałem za stary żółty sweter. Przyjrzałem się mu. Denerwował mnie. Od zawsze, dlatego ubrałem go tylko raz w życiu. Na urodziny brunetki, do czego zresztą mnie zmusiła. Był brzydki, miał denerwujący kolor, rozciągał się i drapał. Rozciągnąłem go kilka razy w rękach, po czym rzuciłem gdzieś za siebie.
Zresztą o jakich sąsiadach ja mówię... Mieszkam w jakimś wieżowcu, a pod moim mieszkaniem stoi następne, puste. Równie dobrze mógłbym rozbić okno na miliony kawałków, rzucając w nie którymś z antyków. Nikt by się nie zainteresował póki ów antyk nie zetknąłby się z ziemią u podnóży budynku. Może po drodze kogoś zabijając.
Chwyciłem ponownie za szyjkę butelki i podniosłem się do góry. W zasadzie, to nie. Nadal siedziałem na tyłku, a wszystko wirowało. Zaśmiałem się głośno. Było mi tak dobrze. Nic nie czułem. Żadnego bólu, cierpienia. Założę się, że jak kopnę w tą szafę, to też nic nie poczuję! Machnąłem nogą w drzwiczki.
- Jasna cholera! - zawyłem jeszcze głośniej i złapałem za bolącą stopę.Po chwili jednak poczułem więcej bólu. Chyba dostałem czymś w twarz. Dość twarde, nie powiem.
Podniosłem przedmiot z twarzy i rozmasowałem sobie czoło. Jęknąłem przeciągle, gdy przyjrzałem się dokładniej. To są chyba jakieś żarty! Może jestem pijany, ale to nie powód, aby tak mnie karać! Czy to było rzeczywiście konieczne, abym dostał w głowę akurat tym zdjęciem w ramce? James, jestem pewien, że mieszałeś w tym palce. Specjalnie poruszyłeś jej temat, postawiłeś whisky przy moim ulubionym fotelu i schowałeś to cholerne wino akurat w tej cholernej szafie! I może brzmię niedorzecznie, bo oprócz pierwszej rzeczy, sam wszystko zrobiłem. Ale nie o to chodzi. Przez niego zamiast nic nie czuć, czuję się gorzej. Płaczę, jak nastolatek z burzą hormonów. Pieprzone zdjęcie! Uśmiechnięte buzie, roześmiane oczy... Doskonale pamiętam ten dzień. Byliśmy na wsi u jej rodziców. Był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. Trzy miesiące po naszym ślubie. Leżeliśmy wtuleni w siebie na hamaku, pomiędzy wysokimi jabłoniami. Obejmowałem jej małe ciało ramionami, a jej głowa leżała na mojej piersi. Obydwoje mieliśmy zamknięte oczy i po prostu rozkoszowaliśmy się tą chwilą. Spokojem, dźwiękami natury, zapachem świeżo skoszonej trawy. Pamiętam, że zaskoczył nas jej ojciec, który próbował nas wystraszyć. Zaśmialiśmy się wesoło, kiedy podeszła kuzynka, Josie, ze swoim aparatem. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zrobiła nam to zdjęcie. Zdjęcie, które już dawno temu schowałem do pudełka; które wepchałem do czeluści szafy. Czemu akurat teraz? Trzy lata trzymałem wszystko w sobie i było mi dobrze. Jedno głupie wspomnienie i wszystko się spieprzyło.
-Jezu Chryste! Wszystko w porządku? - W drzwiach do garderoby stanęła Edna, moja gosposia. Tak miałem gosposie.
Szybko podeszła do mnie i zaczęła ściągać ze mnie byłą zawartość szafy.- Oh, Edna. - Uśmiechnąłem się szeroko, pocierając oczy pięścią. - Powiedz, jak nisko jeszcze mogę upaść? - Zaśmiałem się gorzko, wyobrażając sobie, jak żałośnie teraz wyglądam.
- Leży Pan na ziemi, niżej się nie da - burknęła.
Oho, i już się złości.
- Chciałem wino - odpowiedziałem bez namysłu nadal leżąc na ziemi i patrząc w wirujący sufit. W prawej dłoni nadal trzymałem zdjęcie.
Będąc tym niepoprawnym romantykiem i z myślą, jak bardzo je uwielbia, nie jednokrotnie pisałem do niej listy. Jednak żadnego nie wysłałem. Jak głupi musiałbym być, aby to zrobić? Zostałbym poniżony doszczętnie.
Tak, kochałem ją. Właśnie to najbardziej mnie niszczyło. Myśl, że kocham ją tak mocno, że mógłbym wszystko dla niej zrobić, oddać swoje życie za nią, a jednak... Nie mogłem z nią być. Wygoniła mnie ze swojego życia, odtrącając moje uczucia. Bez "pieprze Cię", "pa" czy "odezwij się kiedyś". Ja jak ten osioł jej na to pozwoliłem. Odszedłem, zostawiając jej dom. I chociaż nie raz chciałem wrócić, uzyskać chociaż jedną sensowną odpowiedź, cokolwiek, nie uczyniłem tego. Jak tchórz schowałem się za pracą i miesiącami nie wychodziłem z domu.
Dlatego teraz, stojąc tutaj czuję się jak ostatni kretyn.
Gorączkowo wpatrywałem się w drewnianą fakturę drzwi. Podniosłem powoli rękę do góry i zatrzymałem ją w powietrzu. Nie, nie mogę tego zrobić. Chyba nadal jestem pijany! Na trzeźwo nigdy bym nie pomyślał, aby tu przyjechać. Cholera. Co ja właściwie wyprawiam? Po tym, jak obudziłem się z kacem roku, nie mogłem wytrzymać w domu, o pracy nie było nawet mowy, więc wsiadłem do auta. Dziwnym trafem zajechałem właśnie tutaj. Pieprzona podświadomość.
Dziwna, cicha nadzieja podpowiadała mi, że otworzy je uśmiechnięta Grace, wezmę ją w ramiona i w ciepłym uścisku przyjmie mnie z powrotem. Miałem ochotę żałośnie parsknąć śmiechem na swoją głupotę. Czy mogłem być bardziej żałosny? Zdecydowanie wciąż jestem pijany!
Potrząsnąłem głową. A co jeśli ona ma kogoś? Nawet mi przez myśl nie przeszło, że mogła ułożyć sobie życie z kimś... innym. Jak absurdalna musi być ta sytuacja? Skacowany redaktor stoi u progu drzwi ukochanej, które otwiera jej nowy mąż!
Zmącony chwilową zawiłością myśli już odwracałem się na pięcie, aby jak najszybciej stąd odejść, kiedy usłyszałem skrzek otwieranych drzwi. Zamarłem w półkroku, serce podskoczyło do gardła, a żołądek zwinął się w męczący supeł. Kilka sekund wydało mi się wieczną męczarnią, kiedy w zaparciu czekałem, aż owa osoba się odezwie. Nie byłem pewien czy chciałem uciec nie oglądając się za siebie, czy może odwrócić się i spojrzeć w ciemne oczy ukochanej.
- W czymś mogę pomóc? - Usłyszałem cichy, kobiecy głos.
Nie należał on jednak do niej.
Odwróciłem się szybko, a moim oczom ukazała się kobieta koło czterdziestki, której włosy związane w koka przeplatane były z siwymi kosmykami. Była ubrana w biały uniform pielęgniarki, co bardzo mnie zdziwiło. Można by powiedzieć, że postawiło mnie do pionu i gotowości. Wtedy na jej twarzy pojawił się szok. Jej sarnie oczy rozszerzyły swe źrenice, a usta zostały lekko rozwarte.
- Pan... P-pan Cawson? - spytała nie dowierzając.
Prowadząc mnie wzdłuż korytarza zatrzymała się tuż przed wejściem do sypialni. Naszej sypialni. Otworzyła cicho drzwi i posyłając mi smutne spojrzenie, oddaliła się, zostawiając mnie samego. Niewiele myśląc wszedłem do środka i skierowałem się w stronę łóżka, gdzie Pani Katherine mnie skierowała.
Serce zacisnęło się w mojej piersi. Leżała tam. Skóra blada jak porcelana, niemalże zlewała się z pościelą. Niebieskie żyły na rękach i szyi były wyraźnie widoczne. Jej twarz wyglądała mizernie, zarys szczęki był bardziej wyraźny, policzki zapadnięte. Jej piękne usta, które latami wielbiłem, teraz były spierzchnięte i białe jak skóra. Kiedyś jej gęste włosy zniknęły, pozostawiając gładką głowę. Była podłączona do kroplówki i jeszcze jakiegoś urządzenia, które nawet nie wiedziałem do czego służy.
Leżała tam z opuszczonymi powiekami, spokojnie oddychając. Samotnie.
Powoli, jakbym szedł przez stary most wiszący, którego liny w każdej chwili mogły się zerwać, podszedłem do łóżka. Padłem na kolana tuż obok niej, delikatnie biorąc jej kruchą rękę w swoje trzęsące się i zimne jak lód dłonie. Spojrzałem na niemalże martwą twarz ukochanej, nie mogąc nawet mrugnąć, bojąc się, że ułamek sekundy w ciemności spowoduje, że jej serce się zatrzyma. Gorące łzy spływały po moich policzkach, po zarośniętym podbródku i spadły na śnieżnobiałą pościel.
Jak? Dlaczego? Czemu akurat ona?
Kiedy pierwszy szok minął, zacząłem gwałtownie szlochać. Całe moje ciało zaciskało się w bólu i nieszczęściu. Próbując zatrzymać krzyk zagryzłem mocno wargę. Bardzo mocno. W przypływie nowej fali rozpaczy stanąłem na chwiejnych nogach i położyłem się na boku tuż obok niej, odpychając jakiś stary zeszyt z jej kolan.
To musi być sen. To nie może być prawdą. Ugryzłem się mocno w język, mając nadzieję, że ból spowoduje, że obudzę się z tego koszmaru. Jednak na nic się to zdało.
- Kocham Cię - mruknąłem niemal bezgłośnie przez zaciśnięte zęby, czując piekące łzy w oczach.
To nie jest cholerna historia romantyczna rodem z książek Julie Garwood. To prawdziwe życie, które sypie się tuż przed moimi oczyma. I jedyne co mogę zrobić, to trzymać jej kruche ciało w ramionach. Czuć jak jej serce przestaje bić. I patrzeć na białą ścianę w nadziei, że wkrótce skończy się to horrendum.
Co, ale, ale, ale...
OdpowiedzUsuńJest mi teraz tak cholernie (wybacz, za słowo) smutno. Ugh. Bardziej być nie może. Nie wiem, jak ty to zrobiłaś, ale myślę, że teraz na pewno się skupię się na historii. Jutro kartkowka, ja nic nie umiem, bo moje myśli kręcą się tylko wokoło tej pary. Czy ona przeżyje? Będą razem? Spełnią się ich marzenia? Będzie szczęśliwie? Przede wszystkim; będzie ciąg dalszy? Musi być! Dodaj, dla mnie.
Jesteś w UK? I jak tam jest? Opowiadaj. Zapraszam na herbatkę.
Pozdrawiam i miłej zabawy życzę.
O mamuniu, wybacz mi! Mam nadzieję, że jednak sobie poradziłaś i nie dostałaś przeze mnie jedynki ;)
UsuńKochana, przepraszam, że muszę Cię rozczarować, ale niestety ona umiera pod koniec każdej perspektywy... :c
Dziękuję bardzo za komentarz! :3
Dziękuję i pozdrawiam również,
Mei.
Ps. Jeśli chcesz porozmawiać o UK napisz do mnie na gg: 49144131, z chęcią wszystko opowiem ^^
Coooo?
OdpowiedzUsuńAle coooo?
Jak?
Ponownie nie mam słów!
Umiesz niesamowicie zawrzeć emocje w tekście! Muszę przyznać że łezka w oku mi się zakręciła.
Czasami jednak musiałam czytać po kilka razy gdy była perspektywa Paula. Nie wiem czy był to efekt zamierzony czy nie ,we gubiłam sie gdy siedział koło szafy a tu nagle ,benc! Jest pod domem swojej byłej żony xd
Hmmm... Mam nadzieje że pojawi sie też tego następna część ,bo mam tyle pytań.xd Czy ona przeżyje(ale wątpię xd) , co Paul zrobi, i wgl! :D
Ściskam.
Ada.xx
Dziękuję bardzo! <3
UsuńPerspektywa Paula miała być lekko zagmatwana, mam nadzieję, że jednak sobie poradziłaś z przeczytaniem, jak i zrozumieniem :)
Następnej części niestety nie będzie, jak sama prawidłowo napisałaś, Grace umiera na końcu... Wiem, jestem zła... ;c
Dziękuję za komentarz! <3
Pozdrawiam i również ściskam,
Mei.